top of page
Zdjęcie autoraKasia Brzozowska

"Szalej"Moniki Drzazgowskiej

Kilka słów o powieści, która wywarła na mnie ogromne wrażenie.


Tak wiele zależy od początku i pierwszych lat życia. Kształtujemy się przede wszystkim w dzieciństwie, po cichu, niezauważalnie, dzień po dniu, krok po kroku. Czasami rodzimy się powoli, w zamkniętej muszli na dnie oceanu, z malutkiego ziarenka piasku przeistaczamy się w drogoceanną perłę. Czasami tworzymy się w bólu i cierpieniu, jak diament w ogniu, czekamy na własny kształt i blask długie lata. Bywa, że wychowujemy się sami, jak szczenięta zostawione na skraju lasu.

Zosia, bohaterka powieści „Szalej” Moniki Drzazgowskiej, dorasta w cieniu rodziny, gdzieś na Kaszubach. W domu jakich wiele, z pozoru normalnym, katolickim, z ustaloną hierarchią ważności, w którym życie bohaterów podporządkowane jest cyklowi pór roku, świąt, zadań i obowiązków, dojrzewa pod okiem Maryjki ze świętego obrazka, której zdradza swoje sekrety.

Jej matka to typowa kobieta z przełomu lat 70 i 80. Nie marzy, nie pragnie, po prostu oddaje się codziennym zadaniom, bez uśmiechu i zbędnej czułości wychowuje dzieci. Dba o czystość w domu i o to, aby talerze i szklanki były odpowiednio poukładane w kredensie. Oszczędna w gestach, praktyczna, nie okazuje uczuć, uznając to za zbytek, fanaberię, słabość. Uśmiecha się tylko od święta. Zamknięta w sobie, zaciśnięta jak pięść pilnuje, aby dzieci były schludne, wierzyły w Boga, chodziły do szkoły i nie przynosiły wstydu.

Ojciec Zosi, zawsze nieco z boku, nie pozwala się poznać i do końca pokochać. Znika w pracy, znika w mieście, nie wtrąca się w rodzinne awantury, nie wypełnia pustki, chce mieć święty spokój. Ucieka w romans, gdzie spełnia swoje niezaspokojone potrzeby. Są jeszcze dziadkowie. Babcia, tak podobna do matki, wierząca w odwieczne, ustalone porządki, dominację mężczyzn, godząca się ze swoim losem i przemocowym charakterem męża. Dziadek, z pozoru normalny, sympatyczny staruszek, który jednak, gdy coś nie idzie po jego myśli, potrafi mocno uderzyć i wymóc na rodzinie określone zachowanie. A wszystko to skrzętnie ukryte pośród czterech ścian wiejskiego domu, przemilczane i niedopowiedziane, akceptowane jak coś normalnego. I w takim miejscu dorasta Zosia. Obserwujemy ją na przestrzeni lat, czytamy w jej myślach, znamy jej obawy i uczucia. Patrzymy jak w domu bez miłości, próbuje się rozwinąć, odnaleźć i poznać samą siebie. Od początku uderza nas samotność dziewczynki. Jest jak opuszczone szczenię, które wszystkie rany, bolesne ukłucia i rozczarowania musi wylizać sama. Nie może liczyć na matkę, zbyt surową i zajetą domem, ani na babkę, która boi się wyjść poza schemat bogobojnej i obowiązkowej żony, traktującej przemoc męża jak coś normalnego. Rodzina paraliżuje Zosię, pochłania jej wrażliwość, tłumi ciekawość świata. Dziewczynka najlepiej czuje się wtedy, gdy jest sama w domu. Odkrywa wówczas własną kobiecość, nie bojąc się, że zainteresowanie własnym ciałem zostanie uznane za grzech, albo sktytykowane przez matkę. W wiejskim świecie, gdzie na ścianach wiszą obrazy świętych, gdzie ukochanego szuka się „próbą na Chrystusa”, nie ma miejsca na rozmowy o seksie i dojrzewaniu. Kobieta ma być wierna, grzeczna, bogobojna i oddana mężowi. Nie ma czasu na na realizację własnych pragnień i marzeń, strojenie się, no chyba że do kościoła albo na wesele. Liczy sie to, co praktyczne. Miłość, a raczej jej obowiązek, objawia się w prostych czynnościach, pełnej misce zupy, równo przyciętym ogródku, uporządkowanym obejściu, ciasno splecionym warkoczu. Nie wypowiada się jej, nie wyraża gestami, dzieci muszą się jej domyślić, wyłuskać ją z twardej skorupy codzienności. Wszystkie niewygodne sprawy i prawdy po prostu się przemilcza. Ta sterylna uczuciowo przestrzeń wtrąca Zofię do szczelnego kokonu. Dziewczyna zamyka się w nim na długie lata. Pozostaje w letargu…

Zamknięta przestrzeń nie dotyczy tylko samej dziewczynki. Odnosi się do całego świata „Szaleju”. Nakreśla ją wyraźnie dziadek, który wmawia wnuczkom, że linia płotu dzieląca dom od reszty wsi jest granicą bezpiecznego świata Nie wolno za nią wychodzić, bo wiążę się to z ryzykiem. Każdy krok za płot to błąd. Najlepsze jest to, co się zna, nawet jesli nie do końca idealne, to jednak własne i bezpieczne. Zosia wierzy, że istnieje coś jeszcze, przeczuwa to, jednak sparaliżowana odziedziczonym bagażem traum, wątpliwości, kontestuje własne siły i zdolności. Nie odważy się przez długi czas niczego zmienić. Jej ucieczka w świat sztuki, artystyczne próby wyrażenia siebie spotykają się z krytyką matki, zostają uznane za coś niepraktycznego i niemądrego. Bo przecież w ten sposób nie zarobi na chleb, nie zdobędzie powagi i uznannia innych. Dziewczyna będzie tworzyć prawie wyłącznie do szuflady, zacznie wątpić w swój talent, jak we wszystko, co czuje i co ją spotyka.

Wydaje się, że w tym świecie bez miłości i czułości to śmierć wytrąca ludzi z odrętwienia.

Sprawia, że zrzucają na chwilę twarde skorupy i przyznają się do własnych uczuć i myśli. Zaczynają o nich mówić otwarcie, konfrontują się ze sobą.

Kiedy Zosia łamie zakaz dziadka i wychodzi poza ogrodzenie domu zaciekawiona dziwnymi odgłosami, staje się świadkiem okropnego wypadku, w którym jeden z mieszkańców wsi traci oko uderzony kopytem konia. Chwilę wcześniej dziewczynka sama staje w obliczu śmierci i cudem jej unika. Ten moment, bardzo plastycznie opisany w powieści, jest z jednej strony przewrotnym dowodem na to, że świat poza ogrodzeniem faktycznie bywa niebezpieczny, ale oferuje przeżycia, obrazy, których Zosia nie doświadczy w zimnym, pozbawionym emocji domu.

Chcesz żyć naprawdę, musisz przekroczyć bezpieczną linię, opuścić strefę komfortu, odważyć się wyjść z cienia, bliskich, rodziny, przesądów. Jednak Zosia bardzo długo świadomie się na to nie decyduje. Pozostaje w swoim kokonie.

Gdy umiera dziadek bohaterki, dopiero wtedy jego bliscy decydują się wypowiedzieć prawdę o nim. Z ich opowieści wyłania się obraz człowieka bezwzglednego, który często sięgał po pas i nawet za drobne przewinienia karał innych przemocą nieproporcjonalną do winy. Gdy oprawca leży w trumnie, jego córki szczerze przyznają, że nie potrafiły tego zrozumieć, ale godziły się na to, bo przecież niewiele mogły zrobić, tym bardziej, że ich matka nigdy nie stawała w ich obronie. Ta krótka chwila prawdy, wiele tłumaczy. Trudno okazywać uczucia będąc ofiarą przemocy, trudno o czułość w domu, gdzie przemoc dziedziczona jest z pokolenia na pokolenie i nikt się jej nie przeciwstawia. Gdzie ból i strach zostają przemilczane. Ten patriarchalny świat nie sprzyja budowaniu prawdziwych, głębokich więzi, opartych na miłości i zrozumieniu. Kaleczy i wtrąca w uczuciowe odrętwienie.

Duszność „Szaleju” udziela się także czytelnikowi. Błądzimy razem z bohaterką i zastanawiamy się, kiedy się przełamie? Kiedy uda się jej wydostać z tego zamkniętego kręgu?

Sama autorka pobudza naszą ciekawość już na początku powieści słowami:

„Poniekąd zaistnieje.

Poniekąd nie.”


I dalej:


„Poniekąd się odważy.

Poniekąd schowa się w głębokim cieniu.”


Słowa są zagadką, żeby ją rozwiązać musimy przejść wszystkie etapy dorastania i dojrzewania bohaterki powieści razem z nią. Autorka wypuszcza z dłoni kłębek, który rozwija się powoli i prowadzi nas przez świat Zosi niespiesznie. Drzazgowska robi to umiejętnie, sprawnym, pięknym językiem. Często nawiązuje do znanych postaci kultury i filmu lat 80., dzięki czemu umieszcza fabułę w konkretnym czasie. Używa ironii, błyskotliwych porównań, które pozwalają złapać czytelnikowi oddech w tym przyciasnym świecie.

Zosię trudno jest polubić, trudno zrozumieć. Czasami ma się ochotę potrząsnąć dziewczyną i krzyknąć: zrób coś! Nie stój tak! Zwłaszcza w momencie śmierci jej ojca, gdy zwleka z udzieleniem mu pomocy. Zosia obserwuje tonącego rodzica, pod którym załamał się lód na jeziorze, a kiedy decyduje się w końcu podać mu gałąź, jest już za późno. I potem, gdy swój pierwszy raz przeżywa beznamiętnie, bo pragnie to mieć już za sobą i nie zastanawiać się więcej, jak to jest. Dziewczyna nie czuje własnego ciężaru, przeżyte traumy i kalki z rodzinnego domu przenosi w dorosłe życie. To innym się udaje, to inni umierają z rozkoszy, kochają, czują. Ona odgrywa swoje życie beznamiętnie. Jest jak guma przyczepiona do spodu stołu, zaschnięta, pozbawiona kształtu, twarda i nieużywana.

I nawet wtedy, gdy wydostaje się w końcu ze wsi i zdobywa dobrą pracę w mieście, staje Zofią, nic jej nie cieszy. Nie odbiera tego jako sukces. Fizycznie przekroczyła granicę nakreśloną przez dziadka w dzieciństwie, ale psychicznie nadal tkwi na kaszubskiej wsi i ogląda świat zza płotu. Nadal jest w cieniu matki i babki, mimo, że obie już nie żyją.

Początkowo trudno jest okazać sympatię Zosi, później odkrywamy jednak jak wiele mamy z nią wspólnego. Są momenty, w których możemy się w niej przejrzeć, jak w lustrze. Czytając „Szalej” przypominamy sobie swoje niewykorzystane okazje, szanse, zawahania, kompleksy, przez które, nie mieliśmy odwagi zrobić tego, o czym marzyliśmy. Zaczynamy kibicować bohaterce, trzymać za nią kciuki i chcemy, aby w końcu jej się udało.

Nie dostajemy jednak jasnej odpowiedzi. Zagadkę czy Zofii się udało, musimy rozwiązać sami, zależnie od naszej wrażliwości i życiowych doświadczeń.

Dla mnie Zofia wychodzi z ciemnego kokonu. A wszystko rozpoczyna sie fenomanalnie i odważnie opisaną sceną seksu w lesie. Zofia oddaje się koledze z pracy podczas imprezy integracyjnej. Oboje są lekko pijani, zaskoczeni, rozbawieni. Zofia czuje rozkosz całą sobą i chyba po raz pierwszy odczuwa ją naprawdę. Nie obchodzi jej co będzie potem, ani jak zostanie oceniona. Pozwala sobie na utratę kontroli. Świętuje w końcu własną kobiecość, a po wszystkim uwalnia się od ciężaru babki słowami:

-„Tak, babciu, najadłam się szaleju…”

Powieść kończy się opisem spaceru Zofii nad morze. I choć to ciągle ta sama bohaterka, w jej postrzeganie otaczającego świata wdziera się w końcu trochę światła. Kobieta rozmyśla nad zmianą życia, zastanawia się, czy ma siłę zacząć wszystko od nowa? Rozlicza się z przeszłością. Nie boi się już bacznych spojrzeń matki i babki, żegna w myślach sąsiadów z rodzimej wioski, i najważniejsze, doprowadza do symbolicznego pojednania z ojcem.

„Szalej” Moniki Drzazgowskiej opowiada o walce z ograniczeniami wyniesionymi z rodzinnego domu. O ciężarze traum, przemocy, braku miłości, którymi nasiąkamy za młodu, które nie pozwalają nam rozwinąć skrzydeł i wejść w dorosłe życie bez obciążeń i komplesków. O powolnym, bolesnym i trudnym dochodzeniu do siebie, szukaniu własnego ciężaru i kształtu. O patriarachalnym społeczeństwie, gdzie mężczyznom wybacza się przemoc i zdradę, a kobietom nie daje szans na spełnienie. Powieść uświadamia nam, jak wiele zaklętych kręgów ogranicza nasz rozwój emocjonlany i intelektulany. Jak wiele płotów musimy przekroczyć, aby być szczęśliwymi i spełnionymi. Bohaterce „Szaleju” Zofii, czterdzieści lat zajęło wychodzenie z cienia przemocowej rodziny. Do końca nie wiemy, na ile jej się to udało i jak potoczą się jej dalsze losy. Otwarta przestrzeń morza, w której rozgrywa się ostatnia scena powieści, pozwalają mieć jednak nadzieję, że Zofia zacznie w końcu żyć tak jak chce, a nie tak, jak oczekiwali od niej inni.

Zastanawia sam tytuł powieści, który możemy traktować wieloznacznie. „Szalej” jako trucizna, którą nasiąkamy za młodu, wzrastając w nieprzyjaznym otoczeniu. Coś, co nie pozwala nam się rozwinąć, zatruwa nam życie. Toksyczni ludzie, toksyczny dom, toksyczne relacje, od których nie umiemy się uwolnić. „Szalej” jako słowo, które mamy ochotę krzyknąć do bohaterki, aby zmusić ją do przełamania się, utraty kontroli, do bycia szczęśliwą. I w końcu „Szalej”, w sensie „napicia się szaleju”, postradania zmysłów, szaleństwa, a w powieści, zerwania z tym, co inni uważają za rozsądne i właściwe, czego od ciebie oczekują.

„Szalej” Moniki Drzazgowskiej to mądry, mocny i odważny debiut. To książka, która wchodzi pod skórę, zapiera dech, zaskakuje i nie pozwala o sobie zapomnieć. Autorka zachwyca wyszukanym, poetyckim językiem i bezkompromisowością. Świetnie radzi sobie z erotycznymi opisami i trudnymi tematami. To próba zrozumienia tych, którzy przez większość życia zmagali się surową krytyką otoczenia, niedowartościowaniem i zbyt późno odkryli, że życie zgodne z własnymi pragnieniami i marzeniami jest możliwe.



34 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

コメント


bottom of page